Jak zachować równowagę ducha i zgodę w rodzinie?
Rower utrzymuje się w równowadze, tylko kiedy jedziemy
Kiedyś, na użytek własny i uczestników moich warsztatów sformułowałem „zasadę roweru”. Oto ona w skrócie: Rower utrzymuje się w równowadze, tylko kiedy jedziemy. Trudno dłuższy czas zachować równowagę na stojącym rowerze. Potrafią to jedynie cyrkowcy i chłopcy na BMX-ach. My, zwykli ludzie, przewracamy się po chwili nerwowego balansowania.
Rodzina, która nie ma wyznaczonego celu, traci równowagę
Dwa główne czynniki decydujące o jeździe roweru to kierunek (cel) i energia (ruch), a więc pedałowanie. Człowiek i rodzina, gdy zgubią (a może nigdy nie mieli) swoje cele i nie dążą do niczego, tracą poczucie sensu i energię. Zaczynają tracić równowagę. Jeszcze jakiś czas bronią się przed upadkiem, dokonując wyczynów ekwilibrystyki.
Właśnie – bronią się i to stojąc w miejscu. Potem z konieczności podpierają się nogą, a więc, tym bardziej nadal stoją. Robi się stabilnie, ale jakby nudno. Ile tak można ?! Inni nas wyprzedzają, robi się wokół nas pusto. Pojawia się nuda i zniechęcenie, szukanie winnego („gdyby nie ty zaszedłbym w życiu o wiele dalej”). Jeśli nasza perspektywa to tylko praca – dom (no i oczywiście wyjazd wakacyjny), to nawet nie stoimy, ale już wręcz „leżymy”.
Cele nadają znaczenie naszemu życiu
Warto formułować sobie i w rodzinie cele, te wielkie, przez duże „C” i te krótkoterminowe, ale też ważne. Dążąc do czegoś (sensownego oczywiście) nadajemy swojemu życiu smak oraz znaczenie. Kiedy wspólnie sformułujemy atrakcyjne cele i postawimy je przed własną rodziną zaczynamy np. w wychowaniu dzieci, wychodzić poza nudne, przysłowiowe „wyrzuć śmieci”, „ucz się” i „posprzątaj w pokoju”.
Co może być naszym celem i skąd brać energię do działania?
Cele i energia ukryte są, między innymi, w naszych zasobach osobistych, uzdolnieniach i talentach, w zapomnianych marzeniach sprzed lat, w zaniechanym dawno zamiarach, a nawet w … zniechęceniach.
Warto na siebie i na dzieci popatrzeć przez chwilę nie przez pryzmat obowiązków, kłopotów, niezałatwionych spraw, a skupić się na mocnych stronach, talentach, zainteresowaniach, marzeniach, zamiarach. Dajmy sobie do tego prawo. Takie podejście ułatwia przyjęcie choć na chwilę „perspektywy dziecka” w sobie i w innych członkach rodziny. Pojawiają się wtedy marzenia oraz cele, wcale nie bezsensowne i nierealne, bo związane z naszymi głębokimi potrzebami i „drzemiącą” w nas energią. Przypominamy sobie o pasjach, ciekawości świata, sporcie, nieco szalonych, ale jakże ekscytujących wydarzeniach sprzed lat i odnajdujemy w nich zagubiony smak życia, chcemy coś z nich powtórzyć.
Czasem to przypomnienie o doświadczeniu wszechogarniającego zachwytu i spokoju doznanego w obliczu gór, nad morzem, czy we wnętrzu niebotycznej katedry we Francji. Przeżywamy na nowo ekscytację na rockowym koncercie czy piłkarskim stadionie. Marzenia warto przekuć w cele oraz realizować je w sposób „projektowy” – zaplanować etapy, określić koszty (nie te finansowe przede wszystkim) i zasoby, jakimi dysponujemy, napisać harmonogram i … zrobić pierwszy krok. To wcale nie musi być żmudne, ani trudne, czasem dzieje się błyskawicznie, początkowo na zasadzie improwizacji. To integruje rodzinę.
Wspólne cele integrują całą rodzinę
Przykład pierwszy z brzegu. W podwarszawskiej okolicy 2 lata temu pewien wypalony, korporacyjny „tatuś” (w domu: kapcie, piwko i serfowanie po kanałach) zauważył, że synowie (12 i 8 lat) bawią się jego żołnierzykami z dzieciństwa, które kiedyś im dał. Nagle go olśniło, resztę weekendu spędził wraz nimi na zabawie w oblężenie zamku. Dawno nie było im razem tak dobrze. A potem kolejne olśnienie i w następny weekend zaczął w kącie ogrodu powstawać prawdziwy zamek z kartonowych pudeł, niepotrzebnych desek i styropianu – miał z 5 metrów wysokości i utrzymany był w stylu „z grubsza” romańskim. Było przebieranie się za rycerzy, oblężenie, walka, a nawet pożar i malownicze zgliszcza. A ile przy tym zabawy, śmiechu i zażartych dyskusji historycznych o uzbrojeniu rycerzy, katapultach, balistach itp. A potem coraz bardziej pomysłowe wspólne działania i historyczno-rekonstrukcyjne projekty. Dużo dobrej zabawy, ale i nowej wiedzy. Chłopcy zapatrzeni w tatę, a on jakoś zapomniał o kapciach, piwku i telewizorze.
Ich „rodzinny rower” pomknął w dal, a mama popatrywała z okna, szczęśliwa z czasu dla siebie i odzyskanego przez męża kontaktu z dziećmi. Nic dziwnego, że z czasem też zapragnęła się do nich przyłączyć…
___
Czy zdarza się, że czujesz się bezradny wobec kryzysu rodzinnego? Zastanawiasz się czy jesteś dobrym ojcem? Jeśli Twoja odpowiedź brzmi “tak”, to polecamy uwadze artykuł Pawła Jurczyka pt. Czy jestem dobrym ojcem? Znaczenie współpracy w wychowaniu.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!