Ojciec alkoholik, matka mitomanka, zawistny brat – jak poradzić sobie ze skutkami trudnych relacji rodzinnych?
Jak poradzić sobie z wieloletnim konfliktem w rodzinie?
Chciałabym się poradzić, co mogę zrobić, żeby łatwiej było mi przełknąć skutki wieloletniego tworzenia alternatywnej wersji rzeczywistości przez moją rodzinę. Obecnie mam 47 lat i nie wiedziałam, że od co najmniej 15 lat za moimi plecami mama rozpowiadała na mój temat niestworzone historie, racząc nimi krewnych, sąsiadów i każdego, kto chciał słuchać. Sprawa wyszła na jaw jakieś 10 miesięcy temu, gdy mama zmarła i zaraz napiszę o tym więcej.
Relacje w rodzinie ucierpiały przez alkohol, agresję
Wcześniej o niczym nie wiedziałam, ponieważ mieszkam kilkaset kilometrów od domu rodzinnego. Rodziców rzadko odwiedzałam – głównie ze względu na alkoholizm ojca, jego agresję, ale też przez postawę matki z której jasno wynikało, że ona z tą sytuacją nie ma zamiaru nic robić. Natomiast żąda na tej podstawie atencji i współczucia od całego świata, a ode mnie posłuszeństwa(?), podziwu dla jej „poświęceń” oraz pełnego zaangażowania w różne jej intrygi i kłótnie rodzinne. A że wzruszałam na to wszystko ramionami i żyłam swoim życiem, nie mieszając się w nie swoje sprawy – dorobiłam się miana osoby zimnej, gruboskórnej, chorej psychicznie, bez odrobiny uczuć, wyrodnej córki, itd.
Byłam święcie przekonana, że to już wszystko, co złego może mnie spotkać ze strony własnych rodziców, więc dalej wzruszałam ramionami, czytując sobie do poduszki poradniki o asertywności i z uporem maniaka nie dając się wciągać w trójkąty dramatyczne. I nawet miałam złudne poczucie bezpieczeństwa w tych swoich granicach, które zresztą pękło później jak bańka mydlana. Początkowo wydawało mi się, że skoro ja się od tego trzymam z daleka, to chory i dysfunkcyjny świat sam do mnie nie przyjdzie. Niestety, w pewnym sensie i na jakiejś płaszczyźnie przyszedł nieproszony.
Otóż na pogrzebie matki dowiedziałam się od osób składających mi kondolencje, jaką to wspaniałą osobą była moja mama, ile ona opowiadała o swoich hojnych datkach finansowych na moją rzecz, o luksusowym mieszkaniu zakupionym dla mnie, o drugim, które zapisała mnie i siostrze, bo bratu zapisała jakoby coś innego. I tak w nieskończoność, ku mojemu osłupieniu. A prawda jest taka, że ja żadnych nieruchomości ani znaczących kwot finansowych od rodziców nie dostałam. Oczywiście zdarzało się, że matka wepchnęła mi w rękę 20-30 złotych „na taksówkę”, co jak się później dowiedziałam – też urosło do kwot wielotysięcznych.
Czuję się osamotniona, nie mam wsparcia wśród rodzeństwa
Oczywiście te historyjki jeszcze można byłoby przełknąć i sprostować lub nie, w zależności od rangi znajomości z osobą, która w nie uwierzyła. Jednak na tym nie koniec. Po pogrzebie nasłuchałam się pretensji od brata, jak to ja w życiu miałam lepiej od niego i że coś mu jakoby odebrałam, przy czym nie bardzo wiadomo, z czego go okradłam.
Przedstawiał się jako ten pokrzywdzony, a skrzywdziłam go tym, że zdałam maturę, skończyłam studia, a nawet zrobiłam doktorat, gdy tymczasem on zakończył edukację na technikum. Tyle tylko, że brat jest starszy ode mnie o 8 lat, a o 10 od siostry, i w żaden sposób nie stanęłam mu na drodze do jego sukcesów. Matury w ogóle nie zdał, bo dosyć osobliwie się do niej przygotowywał ze swoją dziewczyną (w negliżu pod nieobecność rodziców). Efekty? Oprócz niezdanej matury również nieplanowana ciąża, szybki ślub, wkrótce po ślubie pobór do wojska oraz inne życiowe „atrakcje”, z którymi w zasadzie należało się liczyć w zaistniałej sytuacji. Tylko co ja mam wspólnego z jego, kolokwialnie mówiąc, głupimi życiowymi wyborami i dlaczego miałabym brać na siebie odpowiedzialność za jego decyzje?
Na samych pretensjach brata oczywiście nie koniec. Niemal pół roku po śmierci matki siostra dowiedziała się od ojca, że brat wymusił aby został wskazany w testamencie jako jedyny spadkobierca i coś tam obiecał w zamian, ale nie wywiązał się. Siostra zażyczyła sobie wglądu w ten dokument (sfotografowała go i przesłała mi) i wynika z tego, że ojciec nie wskazał żadnych warunków na jakich powołuje naszego brata do spadku, zatem ten ostatni mógł jawnie śmiać mu się w nos. Ponieważ testament został sporządzony notarialnie, siostra poradziła ojcu aby poszedł go odwołać, a jeśli chciałby w zamian za spadek opiekę – żeby sporządził inny, w którym byłoby to jasno doprecyzowane.
Nie mogę dogadać się z bratem, który jest wobec mnie agresywny
Niestety, jak przystało na alkoholika, zamiast zrobić tak jak radziła siostra, po jej odwiedzinach ojciec wpadł w ciąg alkoholowy i w dwa dni zapił się na śmierć. To, że pił na umór nie zainteresowało brata, który jako jedyny mieszka w tej samej miejscowości. Ale na tym też nie koniec dramatów. Brat namówił wcześniej ojca, aby wskazał tylko jego jako beneficjenta polisy opiewającej na grubszą kwotę i do pogrzebu nie wiedział o tym, że ja i siostra dowiedziałyśmy się o testamencie i polisie. W trakcie mszy brat przyjął komunię, po czym w tym „uświęconym” stanie zaczął za urną ojca szarpać mnie agresywnie za ubranie, domagając się ode mnie pieniędzy na pokrycie kosztów pogrzebu i przedstawiając siebie jako osobę w niedostatku materialnym, a mnie – jako bogatą, ciągle coś mu dłużną. Do konfrontacji doszło na cmentarzu (w miarę bez zachowań, które rzuciłyby się w oczy pozostałym żałobnikom). Oznajmiłyśmy z siostrą bratu, że wiemy o wszystkim, co wywołało jego dalsze agresywne zachowania i stawianie się w roli ofiary.
Od siostry dowiedziałam się również, że odkąd obroniłam pracę doktorską, matka podjudzała brata przeciw mnie, przedstawiając mnie jako chciwą bogaczkę, która zarabia na państwowej uczelni niemalże miliony(?) i specjalnie ukrywa je przed rodziną, żeby nie dzielić się z bratem, który zresztą po tej niezdanej maturze naprodukował taśmowo kilkoro dzieci i zawsze z tego tytułu był w „niedostatku”. Ponadto usłyszałam, że regularnie matka skarżyła się bratu, że bez przerwy „wyciągam” od niej jakieś ogromne pieniądze na utrzymanie rancza(!?), którego zresztą nigdy nie posiadałam, i że odwiedzam rodziców jedynie w celu tego „wyciągania kasy”. Nawet jeśli rozjaśniło mi to w głowie co do przyczyn zawiści brata, to w niczym nie usprawiedliwiło ani jego zachowania, ani tym bardziej bajeczek matki. Ten pogrzeb odchorowałam kilkudniową gorączką.
Rodzina wyniszczyła mnie emocjonalnie
Nie będę kryła, że jakkolwiek na płaszczyźnie poznawczej, nawet takie wydarzenia jestem w stanie wziąć na klatę i funkcjonować bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym, to na płaszczyźnie emocjonalnej to już nie działa w ten sposób. Czuję się w jakiejś sferze oszukana i zdradzona zarówno przez ojca alkoholika, matkę mitomankę jak i brata, na którego określenie nie znajduję żadnego przyzwoicie brzmiącego słowa. Czuję, że sami rozwalili wszelkie podwaliny tego, co mogłoby być fundamentem jakichkolwiek relacji rodzinnych, że to ja zostałam okradziona z jakichś części czy elementów mojego życia.
Nie dramatyzowałabym, że mi je ktoś zmarnował czy pozbawił mnie dzieciństwa. Dzieckiem byłam jak każdy, bo drzwi na łańcuch nikt nie zamykał i w każdej chwili mogłam wyjść z domu, nawet jeśli akurat pijany ojciec demolował mieszkanie, a matka z nastoletnim bratem właśnie się z nim szamotali. Ale z pewnością nie było mi dane zaznać bycia córką matki, bycia córką ojca czy bycia siostrą brata, bo te trzy osoby nigdy nie były dla mnie matką, ojcem czy bratem. Pomijam natomiast bardziej szczegółowe opisy dorastania w rodzinie z problemem alkoholowym, bo sprawa jest tak znana i przewałkowana, że ja nic tu nie wniosę nowego.
Czuję się skrzywdzona przez rodzinę. Dlaczego mnie to spotkało?
Bolą mnie piekielnie wszystkie te historyjki rozpowiadane przez matkę za moimi plecami, niewiadomo w jakim celu. Przez całe życie kierowała do mnie przekaz, niejednokrotnie wyrażany wprost: „ja tam dzieci mieć nie chciałam; nie czuję się zobowiązana; nie przychodź do mnie ze swoimi problemami, radź sobie sama, bo ani pomocy, ani pieniędzy ode mnie nie dostaniesz”. Jak się ma do tego ten „matrix”, którym uczęstowała pół miasta? Dlaczego tyle masek, tyle hipokryzji?
Boli mnie to wszystko do tego stopnia, że hipokryzją są dla mnie również nurty psychologiczne doradzające przebaczenie jako rozwiązanie wszelkich problemów emocjonalnych. Co to znaczy przebaczenie w tym kontekście? Dla mnie przebaczenie to stan, w którym mogę wejść w skórę drugiego człowieka i patrząc na świat z jego perspektywy zrozumieć motywy jego postępowania lub znaleźć jakieś okoliczności łagodzące, które wyjaśnią mi dlaczego ten człowiek sprawił mi przykrość. I z perspektywy tej osoby mogę przyznać jej bodaj częściową rację w danej sprawie.
A w odniesieniu do ojca, matki czy brata nic takiego nie znajduję. Bo czy jest usprawiedliwieniem dla przemocy i braku obecności ojca w moim życiu przez alkoholizm, z którym nic nigdy nie zamierzał robić? Czy jest usprawiedliwieniem dla emocjonalnej obojętności mojej matki, dla zajmowania się wyłącznie budowaniem fałszywego wizerunku siebie to, że wychowywała się na wsi w skromnej sytuacji materialnej, a po ślubie z moim ojcem i przeprowadzce do miasta jej życie nie okazało się telenowelą, której się spodziewała? Czy jest jakimś usprawiedliwieniem, że moje przyjście na świat odebrało starszemu bratu status jedynaka i że on zawsze czuł się pokrzywdzony, co często w dzieciństwie dawał mi do zrozumienia, po prostu mnie bijąc? Dla mnie to są wyjątkowo kiepskie argumenty, które w żaden sposób nie są w stanie ukoić mojego bólu, żalu i gniewu oraz tym podobnych uczuć w całej mnogości ich kwaśno-gorzkich odcieni.
Tak więc od strony emocjonalnej jest mi bardzo ciężko, choć równocześnie jakaś racjonalna część mojej osobowości mówi, że w sumie nic się nie stało, bo to żadna nowość, że źli ludzie czynią złe rzeczy. Na to odpowiada ta część emocjonalna, że ona protestuje i nie daje swojej zgody i przyzwolenia na taki kształt świata i na istnienie takich potworków emocjonalnych jak ta moja niby „rodzina”. Po czym ja, patrząc na to z obu perspektyw naraz, czuję ogromny ból istnienia, bo na najgłębszym poziomie siebie samej wiem, że obie te części mają rację i że przedstawiają mi swoje prawdy, a prawda jako taka jest błogosławieństwem od Boga. I tak w kółko w klimacie refleksyjno-filozoficznym odkrywam rozmaite dysonanse poznawcze, które ciągle mnie uwierają i nie dają mi spokoju. Więc jakkolwiek czuję się szczodrze obdarowana Bożym błogosławieństwem pod postacią owocu poznania dobra i zła, to dużo łatwiej by mi się żyło w błogiej nieświadomości wielkich prawd życiowych. I tym samym powróciłam właśnie do tej racjonalnej części siebie, która rozpoczęła pisanie, dopuszczając jednak do głosu również część emocjonalną.
Odpowiedź psychologa
Pani Joanna,
po pierwsze czytając Pani list czułem się poruszony i wzruszony losami Pani jako dziecka w tej trudnej historii. Jednocześnie upatruje w tych przeżyciach Pani determinacji i siły w radzeniu sobie z niełatwymi, prawdopodobnie bardzo dramatycznymi sytuacjami i siłą rzeczy zawiłymi relacjami rodzinnymi.
Widzę ogromną chęć i potrzebę uwolnienia się od trudnych relacji i emocji, jakie ze sobą niosły Pani losy oraz pewną niemoc pomimo naprawdę heroicznych wysiłków z Pani strony. Widzę, że w dużej mierze przez lata pomagało Pani pogłębianie swojej wiedzy i samoświadomości na tyle na ile każdy z nas może to próbować robić. Jednocześnie wielka siła odpychania i przyciągania w Pani historii względem rodziny jest odczuwalna – widać tutaj ciągłą walkę pomiędzy tym co racjonalne i tak trudne emocjonalne.
Skrzywdzone dziecko – czy można poradzić sobie z trudną relacją rodzinną?
Widzę, że próbowała Pani utrzymać dystans od tego co trudne oraz raniące i budować granice, wymykać się spod wpływu i opresji jakie niosły ze sobą raniące Panią kontakty z bliskimi. I prawie się udało… Wydaje mi się, że rzeczywiście w tej niemalże desperackiej próbie utrzymania bezpieczeństwa i spokoju ducha musiała się Pani chronić. Żeby nie dać się krzywdzić, trzeba poniekąd się utwardzić i obudować siłą oraz emocjonalnie odizolować – to często jedyne co dziecko może zrobić, żeby nie doświadczać krzywdy.
I tutaj pojawia się problem natury psychologicznej. Starając się chronić to wewnętrzne skrzywdzone dziecko, poniekąd próbując być silnym i doroślejszym, pozostawia się je w poczuciu wielkiej krzywdy. Ta krzywda staje się ciężarem na tyle dużym, że może utrudniać przejść przez życie w poczuciu bezpieczeństwa, bo przecież przez cały czas muszę mieć poczucie kontroli nad tym ciężarem, żeby mnie nie przygniótł. Więc staram się rzeczywiście być silną i sprawczą osobą, która sobie radzi pomimo bólu i cierpienia jakiego doświadcza. Inni też tak zaczynają mnie postrzegać, więc nie mają powodu do „litości” i współczucia. Na pewno nie widzą tam skrzywdzonego dziecka. A paradoksalnie to czego potrzebuję to zaopiekowania się emocjami skrzywdzonego dziecka. To jest źródło spokoju i bezpieczeństwa.
Inni widzą silną radzącą sobie osobę, która nie wymaga wsparcia. Pytanie: czy ja chcę żeby rzeczywiście mnie taką osobą widzieli? Przecież może nie potrzebuję tak bardzo uznania w ich oczach…., a może jednak tak? Bo to może stanowi jakąś rekompensatę za poniesione szkody i krzywdy. Poczucie bycia silną i radzącą sobie w oczach tych ludzi, którzy są/byli przyczynkiem moich krzywd.
Konsekwencją takiego sposobu przeżywania relacji jest ciągłe poczucie bycia krzywdzoną, weryfikowaną w swojej sile i poczuciu pewności. A to nie daje poczucia bezpieczeństwa. Czasami odpowiedzią jest zerwanie więzi i przeżycie poczucia straty, po tym czego tak naprawdę nigdy nie mieliśmy – spokojnego dzieciństwa i pozytywnych relacji z bliskimi. Czasami pomaga oddanie odpowiedzialności za relacje bliskim uznając swoje prawo do posiadania tylko tych dla nas pozytywnych. Może to nie my musimy zabiegać o utrzymanie poprawnych relacji z bliskimi, niech oni o to zadbają, jeśli im zależy.
Może się pojawi przestrzeń na „przepraszam”. Czasami bardzo trudno jest też przebaczyć bliskim, którzy nas skrzywdzili. Wydaje mi się, że przebaczenie, czasami symboliczne, przede wszystkim powinno być gestem, który ma zdejmować z nas poczucie krzywdy, a nie być prezentem adresowanym do kogoś, kto nadużył naszego bezpieczeństwa.
Pomoc psychoterapeuty
Kiedy funkcjonujemy w odniesieniu do krzywd jakich doświadczyliśmy też dźwigamy ze sobą ciężar, który nakazuje nam być czujnym i nieufnym, a to często za dużo jak na jednego człowieka. W odniesieniu do konfliktu i dysonansu jaki Pani przeżywa mogę zachęcić do podjęcia psychoterapii. Tak aby Pani mogła z pomocą i w towarzystwie psychoterapeuty, przejść drogę w poszukiwaniu zranionego dziecka, którym Pani może się zaopiekować. Bo to dziecko na to właśnie zasługuje i czeka, aż ktoś je emocjonalnie przytuli. Życzę odwagi i determinacji w dążeniu do tego właśnie poczucia bezpieczeństwa, które niech symbolizuje zaopiekowane dziecko.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!